Na desce zacząłem jeździć w gimnazjum. Stwierdziłem, że już nie chce grać w piłkę nożną i potrzebuje czegoś trochę bardziej indywidualnego. Kupiłem deskorolkę w sklepie sportowym za 60 złotych i zacząłem jeździć. Na początku było nas czterech. Naszym miejscem była ulica Janowska, na której spędzaliśmy prawie cały nasz wolny czas. Pierwsze ollie, kickflipy – wszystko właśnie zaczynało się tam. Uczyliśmy się pierwszych trików razem, nagrywaliśmy nasze „wyczyny” telefonami w formacie .3gp i świetnie się bawiliśmy. Czas mijał, jedni jeździli więcej, drudzy mniej, odkrywało się nowe miejsca, bo sama Janowska powoli już nam nie wystarczała.
Jednak z czasem ludzie przestawali jeździć. Początkowa 4 zaczęła się wykruszać. Po prostu mieli inne rzeczy do roboty i jakoś tak wychodziło, że nie chciało już się wychodzić na deskorolkę. Odłożyli deskę w kąt.
Zostałem sam.
Ale ja nie chciałem przestać. Bo jeżeli nie deska, to co? Zacząłem szukać sobie nowych miejsc i nowych skejt-ziomów. Jeździłem na niezbyt dobrym Parku Kilońskim, gdzie poznałem mojego przyjaciela Marcina i staliśmy się nierozłączni na deskorolce, w Gdyni nad morzem gdzie nauczyłem się, że nigdy nie nauczę się skakać ze schodów, rzadko w Rumi, gdzie wziąłem pierwszy raz udział w zawodach i zrozumiałem, że też nie są dla mnie, czasami nawet w Gdańsku, ale i tak najfajniej mi się jeździło na skateparku w Redzie. Było tam wszystko, co można oczekiwać od takiego miejsca. Dochodziło do tego, że prawie tam mieszkałem w wakacje, spędzając dzień po dniu, jeżdżąc bez przerw z chłopakami z Wejherowa. Żywiliśmy się chipsami, piwem, suchymi bułkami i jogurtami pitnymi. Wtedy nie mogłem sobie wyobrazić lepiej spędzonych dni. Byliśmy bardziej lokalami niż sami redzianie.
Potem powstał długo wyczekiwany i obiecywany skatepark w centrum Gdyni. Teraz tam zacząłem spędzać swój czas i mogłem być zawsze pewny, że spotkam tam kogoś znajomego.
Poznałem jeszcze więcej ciekawych ludzi.
Ostatnio namówiłem mojego, jednocześnie wieloletniego przyjaciela i kompana od czasów Janowskiej, Jacka, żeby pomimo pracy i uczelni w weekendy, wyszedł ze mną na deskę.
Tak po prostu, jak kiedyś.
Jak za czasów, kiedy wystarczał nam kawałek asfaltu i nasze własne towarzystwo.
Ale to i tak z nimi spędzam obecnie najwięcej czasu.
Paul Rodriguez w jakimś tam wywiadzie dla kogoś tam powiedział:
„…I just want to skate as long as physically possible…”
I tego się będę trzymał.